Zielona szkoła w Bieszczadach
Dnia 9 czerwca bieżącego roku pojechaliśmy na zieloną szkołę. Opiekunami była pani Mirosława Bojaczuk, pani Zofia Kiełbowska i pani Krystyna Sochaczewska. Wyjazd spod szkoły odbył się sprawnie o godz.06:30. Powrót zaplanowany został na 12 czerwca około godz. 1900 .
Gdy wyruszyliśmy musieliśmy jechać około 3 godziny aby dotrzeć do Łańcuta, gdzie zwiedzaliśmy z przewodnikiem pałac. Najpierw pani przewodnik opowiadała nam o historii i właścicielach pałacu. Następnie udaliśmy się do środka pałacu, ale przedtem musieliśmy włożyć specjalne kapcie aby nie zarysować podłogi. Kiedy każdy miał już kapcie na butach wyruszyliśmy zwiedzać. Na początku szliśmy przez korytarze, gdzie wisiały piękne obrazy i różne meble. Następnie ruszyliśmy do pomieszczeń w których mieszkali właściciele pałacu.
Przeszliśmy między innymi przez sypialnie i toaletę. Potem poszliśmy do wielkiej sali gdzie odbywały się kiedyś sztuki teatralne. Po wyjściu z budynku udaliśmy się do storczykarni, gdzie mogliśmy obejrzeć różne rośliny i zwierzęta takie jak żółwie, papugi czy ryby. Następnie poszliśmy do dawnych stajni gdzie, są przechowywane stare pojazdy konne, a na ścianach wisiały trofea myśliwskie a między innymi jelenie, dziki, antylopy, a nawet hipopotamy. Następnie mogliśmy obejrzeć prawdziwe konie. Przed powrotem do autobusu był czas na zakupienie pamiątek.
Następną atrakcją miało być zwiedzanie muzeum przemysłu naftowego w Bóbrce, a jest ono otwarte do godziny 1700 . Niestety spóźniliśmy się i nie mogliśmy zwiedzić muzeum. W zamian przeszliśmy się po zaporze w Myczkowcach. Tama na jeziorze Solińskim jest mała, ale rozciąga się z niej piękny widok na zalew. W Myczkowcach zwiedziliśmy jeszcze ogród biblijny i mini zoo. W ogrodzie biblijnym były różne rośliny nawiązujące do różnych części Biblii, a między innymi jezioro zastępujące Morze Czerwone i kąkol z przypowieści o siewcy. W zoo mogliśmy ujrzeć lamy, kozy i jelenie.
Po przystanku ruszyliśmy do pensjonatu w Polańczyku. Podróż nie trwała długo, a gdy dojechaliśmy pokoje zostały rozdzielone i udaliśmy się na obiadokolację. Po kolacji nastąpiła mała zmiana pokoi, ponieważ mamy chciały mieć pokój ze swoim dzieckiem, ale zaistniała sytuacja została rozwiązana i wszyscy byli zadowoleni, po czym udali się na zasłużony odpoczynek.
Następnego dnia po śniadaniu o godzinie 0715 pojechaliśmy autokarem do zapory na jeziorze Solińskim. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, poszliśmy do sali obejrzeć film na temat powstawania prądu w elektrowni wodnej. Po obejrzeniu programu udaliśmy się założyć specjalne czepki i kaski dla bezpieczeństwa, po czym poszliśmy z przewodnikiem do środka zapory. Najpierw jednak dowiedzieliśmy się o tym, że helikoptery stojące przed zaporą są tylko dla ozdoby. W środku panowała temperatura około 8 stopni, więc było bardzo zimno.
Mieliśmy okazję nauczyć się różnych nazw takich jak galerie czyli korytarze. Dowiedzieliśmy się też o ekologicznym wykorzystywaniu wody. Mieliśmy szansę poznać kilka faktów na temat zapory Np. ma długość 664 m i jej wysokość osiąga 81m.
Po zwiedzeniu tamy pojechaliśmy autobusem, aby przejść się po niej i obejrzeć piękne widoki na jezioro Solińskie. Na małym odcinku deptaka był remont i musieliśmy iść wyznaczonym chodnikiem. Po spacerze po zaporze była okazja na kupienie sobie pamiątek. Kiedy wszyscy obkupili się, ruszyliśmy w drogę powrotną do autokaru.
Autokarem pojechaliśmy daleko w góry. Przewodnik opowiadał nam o różnych historiach danych wsi i miasteczek. Po ponad godzinnej jeździe wstąpiliśmy do małej greckokatolickiej cerkiewki. Otworzył ją dla nas i opowiedział o niej pan leśnik z pobliskiego nadleśnictwa. Pobyt w cerkwi trwał mniej niż godzinę, bo leśnik nie był przewodnikiem i opowiadał jak umiał.
Następną atrakcją zaplanowaną było spotkanie żubrów. Pojechaliśmy więc do rezerwatu by je obejrzeć. Niestety żubry były najedzone, i siedziały w szopie, gdzie mieszkają. Patrzyliśmy na nie tylko z daleka. Obok dróżki, którą szło się na platformę do żubrów były kable podłączone do prądu, aby ludzie nie wychodzili na poza wyznaczony teren.
Po obejrzeniu zwierząt nadszedł czas na powrót. Pogoda czasami nam nie sprzyjała, więc stanęliśmy na zajeździe, aby coś przekąsić. Niektórzy kupowali sobie pamiątki i zabawki. Po pewnym czasie musieliśmy wracać do autobusu. Podczas podróży pogoda była ładna, choć nad nami wisiały ciemniejsze chmury. W jednym momencie przewodnik opowiedział nam legendę o tym, skąd się wzięła kapliczka przy drodze, tuż nad przepaścią. Niestety brakowało nam czasu na pomodlenie się i obejrzenie jej, bo mieliśmy zaplanowaną jeszcze jedną atrakcję na dziś.
Tą atrakcją był rejs statkiem ,,Tramp”. Trochę się spóźniliśmy, ale statek jeszcze nie dobił do brzegu. Kiedy statek przypłynął wsiedliśmy do środka i rozpoczęliśmy rejs po jeziorze Solińskim. Na początku pogoda nam sprzyjała, lecz po krótkim czasie zaczął padać deszcz. Kapitan statku zasłonił okna żaluzją i deszcz nie chlapał na nas. Nagle rozpętała się burza nad lądem. My płynęliśmy podczas tej niepogody przez dłuższy czas. Gdy dopłynęliśmy do brzegu czekaliśmy przez pewien czas, aby przestało padać. Ale deszczowa pogoda nie ustępowała i musieliśmy biec przez ulewę. Najgorsze były schody na pagórek, na których zrobiła się mała rzeczka płynąca do zalewu. Wszyscy byli cali mokrzy. Kiedy dotarliśmy na górę trzeba było jeszcze czekać chwilę na autokar. Jak przyjechał wszyscy od razu wbiegli do niego i zajęli miejsca.
Po powrocie z tej mokrej przygody poszliśmy do swoich pokoi i zmieniliśmy ubrania na suche. Obiadokolacja już na nas czekała. Po posiłku udaliśmy się do kwater. Głównie chłopcy cieszyli się i oglądali mecz Polska-Rumunia. Niestety cisza nocna nie pozwalała na głośne kibicowanie. Po emocjonalnym meczu wszyscy udali się na spoczynek.
Następnego dnia śniadanie było trochę później z powodu niedzieli. O 800 wszyscy zebrali się na posiłek. Później pojechaliśmy do Sanoka, by zwiedzić największy w Polsce Skansen. Po obiedzie mogliśmy zagrać w piłkę nożną, siatkówkę lub porzucać ringo. Później poszliśmy do kościoła. Msza rozpoczęła się o 1600 . Po Mszy poszliśmy na spacer, ponieważ mieliśmy czas wolny. Udaliśmy się do portu gdzie było duże molo i statki różnego rodzaju. Mogliśmy ujrzeć rowery wodne, jachty itp.. Wracaliśmy inną drogą niż poprzednio. Ta droga okazała się skrótem. Wszyscy zmęczeni udali się zaraz na kolację. Po zjedzeniu wszyscy udali się na odpoczynek do pokoi.
Ostatniego dnia musieliśmy wstać wcześniej, aby się dopakować i zdążyć na śniadanie o 700 . Dostaliśmy suchy prowiant na drogę i wyruszyliśmy. Jechaliśmy dość długo nim dojechaliśmy do Leżajska. Pogoda nam dopisywała. W Leżajsku zwiedziliśmy klasztor. Oprowadzał nas jeden z zakonników. Poznaliśmy historię powstania klasztoru i inne legendy.
Opowiadał nam o organach, w których najmniejsze piszczałki są wielkości zapałki, a największe mają wysokość 11 metrów! Widzieliśmy tam piękne rzeźby i ołtarz zdobiony techniką metalu w drewnie. Po zwiedzeniu klasztoru mieliśmy obiad w domu pielgrzyma. Po pysznym posiłku ruszyliśmy dalej w drogę powrotną. Zatrzymaliśmy się jeszcze w Sandomierzu mieście „ojca Mateusza”. Weszliśmy na platformę widokową Bramy Opatowskiej oraz poszliśmy na rynek miasta.
Po długiej i męczącej podróży wreszcie dotarliśmy do szkoły w Lewiczynie. Na część dzieci czekali już rodzice. Powrót był zaplanowany na 1900 i tak też było. Pobyt w Bieszczadach był udany mimo kilku zmian planu, bo mogliśmy odpocząć wśród kolegów i koleżanek i zwiedziliśmy różne, ciekawe miejsca.